piątek, 23 sierpnia 2013

WSTRZĄŚNIENIE MÓZGU



 Vancouver 20.08.2013

    Miałam wypadek… lekkie wstrząśnienie mózgu.

    W czwartek przed południem, kiedy zbierałam się na trening, dostałyśmy z Mamą wezwanie na wywiad z oficerem emigracyjnym dot. przegranej sprawy o uchodźstwo i o naszym pozostawaniu w Kanadzie. Na końcu listu informowano, że jeśli się nie stawimy, grozi nam aresztowanie. Wiedziałyśmy, że wynikiem tego wywiadu może być decyzja o deportacji, mimo, że nadal toczy się sprawa statusu humanitarnego. Myślałam o tym przez cały dzień i byłam bardzo zdenerwowana, na samą myśl o opuszczeniu Kanady ogarnia mnie przerażenie! Dopiero podczas lekcji udało mi się skupić tylko na tańcu. Ale potem zdenerwowanie wróciło – może moje myśli spowodowały brak koncentracji i ten wypadek…
    Więc pojechałam na trening, a Mama po pomoc do naszego znajomego prawnika. Akurat tego dnia nie miałam spec. transportu powrotnego i umówiliśmy się, że po treningu Andy mnie odwiezie samochodem na przystanek autobusowy, a z Mamą spotkam się na stacji Sky Train Waterfront w Van.
    Kiedy wychodziliśmy z Andy’m ze studia, zaczęło mocno padać, więc utknęliśmy w korku, ale kiedy dotarliśmy [na zegarku w samochodzie była 4:25 pm] na przystanek, właśnie nadjeżdżał autobus. Opuścił się podjazd i wjechałam do środka, jak zawsze tyłem.
    Przejście było zastawione kilkoma walizkami, ale kierowca poprosił właścicieli o przestawienie ich tak, żebym mogła zająć miejsce dla o/n. Pamiętam, że obok darło się czteroletnie dziecko, które w żaden sposób nie dawało się uspokoić. Pomyślałam, że chyba ma ADHD.

    CDN.

    Vancouver 21.08.2013

    Moja mama była dzisiaj na wywiadzie z oficerem emigracyjnym. Był z nią nasz znajomy prawnik. Ja nie byłam w stanie przyjechać. Pokazała tam mój wypis ze szpitala i zaświadczenie od naszego lekarza rodzinnego o moim stanie zdrowia nie pozwalającym na wielogodzinny transport. Mimo to oficer powiedział jej, że powinnyśmy być przygotowane na deportację i Mama musi sprawdzić daty lotów do Warszawy, ale oni będą śledzić ostatni etap sprawy statusu humanitarnego i mój stan zdrowia. Kiedy Mama wróciła do domu i opowiedziała mi o ich ew. decyzji, obie płacząc zaczęłyśmy gorączkowo szukać jakiegoś wyjścia, by uniknąć deportacji. Dla ostatniego etapu sprawy statusu humanitarnego potrzebna jest opinia neurologa. To od niego zależy nasz los… W Warszawie nie mamy już nawet mieszkania. Musiałyśmy się go zrzec, bo przez pół roku Mama nie dostawała swojej rosyjskiej renty, co i tak groziło utratą mieszkania.

    Nasz znajomy prawnik powiedział, że jeśli jakaś federacja taneczna napisze list lub petycję poparcia mojego propagowania tańca na wózku, będzie bardzo pomocne. Dobrze by było, gdyby to podpisali sędziowie, którzy widzieli mój taniec. Niestety czasu jest coraz mniej. Zapytałam Andy’ego, czy jest jakakolwiek szansa na taki list. Czekam na odpowiedź.

    Vancouver 22.08.2013

    C.D. O wypadku.

    Końcowym przystankiem było Bridgeport Station – granica między Richmond i Van. Miałam stamtąd dojechać Sky Train do Waterfront w Van, gdzie czekała na mnie Mama.
    Walizki nadal trochę przeszkadzały, nie miałam jak się obrócić twarzą do wyjścia, więc zjeżdżałam z podjazdu autobusu [po raz pierwszy] tyłem, trzymając się, jak wprawiony paraplegik, długich poręczy przy drzwiach…
    Nie pamiętam dokładnie, co się stało. Chyba spadłam z tego podjazdu. A czasami wydaje mi się, że zjechałam z niego szczęśliwie, ale nie zauważyłam krawężnika, jadąc tyłem i spadłam z niego. Padał deszcz i było ślisko.
    Długo byłam nieprzytomna, ale mam przebłyski… Pamiętam, pierwsze ocknięcie się – na chwilę zobaczyłam, że leżę na prawym boku, [nie poczułam wózka, a przedtem byłam do niego przypięta, jak zawsze] pod głową duża kałuża krwi i czyjaś ręka bardzo mocno przyciska mi głowę do asfaltu. Znów się wyłączam… Drugie ocknięcie się to karetka. Ze mną dwóch ratowników. Twarzy nie pamiętam. Słyszę: „Cerebral palsy”. Pytam: „What happened”? Jeden powtarza moje pytanie, chcąc się upewnić, że dobrze zrozumiał i coś odpowiada. Nic nie rozumiem. Znów tracę przytomność.

    Widziałam, jak przez mgłę, że ktoś zdejmuje ze mnie ubrania i zakłada jasnoniebieską szpitalną koszulę wiązaną z tyłu. Odzyskuję przytomność już na dobre. Oczami odnajduję na ścianie zegar. Jest 7:45. Myślę, że Mama już dawno zaczęła się martwić, bo nie dojechałam. Co chwila podchodzą do mnie pielęgniarki, sprawdzają ostrym światłem źrenice i pytają, jak się nazywam, czy pamiętam, co się stało, czy wiem, gdzie jestem… Rozumiem pytania i odpowiadam, jak potrafię. Przyszedł lekarz i zadawał te same pytania, a oprócz tego, czy mieszkam z kimś, czy sama. Myślałam, że mieliśmy z Andy’m wypadek samochodowy i pytałam lekarza: „Where is my teacher Andy?”, bo pamiętałam tylko, że jechaliśmy razem do przystanku. Powiedział, że byłam sama i wtedy przypomniałam sobie większość szczegółów.
    Potem przez sen w oddali usłyszałam, że pielęgniarka usiłuje dogadać się telefonicznie z Mamą. Po jakimś czasie przyjechali Mama z Alexem. Mama mówi, że wyglądało to strasznie. Cała poduszka zakrwawiona, a ja blada, ale przytomna i usiłuję ją uspokoić. Lekarz powiedział, że muszę zostać na obserwacji w szpitalu do następnego dnia. Mama musiała wrócić na noc do domu, bo Hope’a trzeba było nakarmić i wyprowadzić na spacer.
    W nocy zszywali mi głowę. Na asfalcie straciłam dużo krwi.

    Jestem zachwycona opieką w szpitalu. Zrobili mi wiele badan, w tym dwa razy tomografię głowy. Przy każdym zabiegu personel coś mówił uspakajająco i przepraszał za ból. Wystarczyło nacisnąć na guzik przy łóżku, by po kilku sekundach weszła pielęgniarka, gotowa spełnić jakąś moją prośbę. Cały czas byłam podłączona do aparatury sprawdzającej ciśnienie. Często zadawali te same pytania, co na początku, czyli: jak się nazywam, czy pamiętam, co się stało, czy wiem, gdzie jestem i sprawdzali źrenice.
    W piątek z samego rana zamęczałam personel pytaniem, kiedy wrócę do domu. Po południu przyjechali po mnie Mama i Alex.

    W domu Mama umyła mi na leżąco głowę [woda się zrobiła brązowa] i przez wiele godzin rozczesywała moje włosy, bo były zlepione krwią, a nie mogłam pójść pod prysznic. W którymś momencie zwątpiła, że w ogóle rozczesze, więc zawołała do pomocy sąsiadkę, która zna się na długich włosach. Obie cudem uratowały je przed obcięciem.

    Przez kilka dni miałam bóle i zawroty głowy.
    Lekarz zalecił mi jak najwięcej leżeć i nic nie robić. To, że nie wolno mi nic jest dla mnie koszmarem, bo nie znoszę bezczynności.

    Na razie czuję się lepiej i mam nadzieję, że będę w stanie 24 go. pojechać na Hawajską Noc organizowaną w studio Andy’ego, bo wiem, że nigdy więcej tego nie zobaczę – grudniu studio zostanie zamknięte na zawszw. Planuję w poniedziałek pojechać na trening, bo nie chcę tracić czasu. Transport jest już zamówiony, więc jeśli nie będę się czule gorzej, pojadę. Na razie wszędzie będę musiała jeździć z Mamą…

1 komentarz:

  1. Wcinaj barszczyk i się regeneruj a nie po treningach latać!:P
    Zdrowie najważniejsze...

    OdpowiedzUsuń